Zaklinacze koloru
Połączyli siły w Wielkiej Brytanii pod koniec lat 30., kiedy II wojna światowa nabierała rozpędu, Alfred Hitchcock dopiero co wyprowadził się do Kalifornii, a Laurence Olivier nie nakręcił jeszcze żadnej ze swoich adaptacji Szekspira. Brytyjskie kino było ubogim kuzynem Hollywood, z mniejszymi zasobami i słabiej rozpoznawalnymi gwiazdami. Michael Powell & Emeric Pressburger wynieśli kino wyspiarzy lat 40. na wyżyny, tworząc zaskakującą serię ponadczasowych arcydzieł.
Nie wymyślilibyście takiego duetu: wychowany na angielskiej wsi, przebojowy Michael i żydowski imigrant z Węgier Emeric, uciekający przed nazizmem z Berlina do Paryża, a następnie do Anglii. Jeden był dumnym synem imperium, nad którym nigdy nie zachodzi słońce, drugi refleksyjnym nomadą, wygnańcem uczącym się nowych języków. Fuzja tych osobowości zaowocowała zarówno krystalicznie czystymi wizjami Anglii i ducha walki, jak i niezapomnianymi obrazami odległych krain, dawno nieistniejących miejsc, tańca na granicy jawy i snu oraz zaświatów, w których tęskni się za światem żywych.
Romantyczna wyobraźnia Łuczników (The Archers), jak nazwali swoją firmę produkcyjną, jest zdecydowanie niedzisiejsza, ale jej rozmach wciąż zachwyca, a magia ich twórczości trafia prosto w serce. Szczególnie, kiedy oglądamy te filmy na wielkim ekranie, w ciemności, z bliskimi, którzy oddychają z przejęciem obok nas.
Wizjonerzy skrajności
Każdy z panów tworzył osobno przez dobrych kilka dekad. Naszą retrospektywę rozpoczynamy od Na krańcu świata (The Edge of The World, Wielka Brytania 1937) w reżyserii Powella. To poczęty z ducha dokumentów Roberta J. Flaherty’ego portret odciętej od reszty świata szkockiej wysepki Foula. Przegląd kończymy legendarnym Podglądaczem (Peeping Tom, Wielka Brytania 1960), także autorstwa Powella – opowieścią o seryjnym mordercy kobiet, której szokująca gwałtowność poważnie nadszarpnęła reputację twórcy, skazując go na lata pracy przy drugorzędnych projektach.
Jeśli dodamy do zestawu Złodzieja z Bagdadu (The Thief of Bagdad, Wielka Brytania 1940), którego Powell był jednym z reżyserów, to możemy postawić obok siebie trzy wcielenia artysty: śmiałka-ryzykanta kręcącego filmy w trudnych warunkach, bezbłędnego technicznie obrazoburcę zainteresowanego transgresją i seksualnością oraz żądnego przygód wiecznego chłopca. Spotkanie i długa współpraca z Pressburgerem wydobyła z Powella wszystko, co najlepsze, łącząc jego reżyserski biceps z duchową głębią, psychologicznymi niuansami i przewrotną samoświadomością.
W 1943 roku epickie, rozpisane na 40 lat historii Europy Życie i śmierć pułkownika Blimpa (The Life and Death of Colonel Blimp, Wielka Brytania 1943) olśniło widzów Technicolorem. W swoim pierwszym barwnym filmie Powell & Pressburger wzięli na warsztat komiksowy stereotyp wojskowego, podchodząc do niego go z finezją i empatią. Pułkownik Clive Wynne-Candy (Roger Livesey) jest co prawda ślepy na nadużycia kolonializmu, ale to jowialny, serdeczny gość, pełen zapału do życia, maszerujący przez kolejne wojny z poczuciem godności i honorujący wszelkie dżentelmeńskie umowy. W tym propagandowym, a przy tym złożonym i bezsprzecznie pięknym portrecie Anglii, której nigdy nie było, Łucznicy dokonali niemożliwego. Podreperowali morale rodaków i jednocześnie zaproponowali melancholijny, krytyczny fresk o zmierzchającym imperium.
Zaklinacze koloru
Kolor był na przełomie lat 30. i 40. czymś niezwykle rzadkim w kinie. Czarnoksiężnik z Oz i Przeminęło z wiatrem stały się technicolorowymi hitami, ale na taką wizualną rozpustę mogło sobie pozwolić wówczas właściwie tylko Hollywood. Możemy więc domyślać się, jakim szokiem dla brytyjskich widzów było spotkanie ze Sprawą życia i śmierci (A Matter of Life and Death, Wielka Brytania 1946), Czarnym narcyzem (Black Narcissus, Wielka Brytania 1947), Czerwonymi trzewikami (The Red Shoes, Wielka Brytania 1948) i Opowieściami Hoffmanna (The Tales of Hoffmann, Wielka Brytania 1951) – czterema olśniewającymi spektaklami, które nie tylko były „w kolorze”, ale też proponowały nowe podejście do kina porzucającego czarno-biały kokon. Zieleń, czerwień, niebieski i ich nieskończone kombinacje z jednej strony współtworzą zaprojektowane, studyjne światy, a z drugiej – stanowią wizualny cel sam w sobie, celebrują wielobarwność świata, są przypisem do pierwotnej magii kina. Za Czarnego narcyza autor zdjęć Jack Cardiff otrzymał Oscara. Do dzisiaj ta opowieść o szalonych zakonnicach w Indiach zachwyca kontrolowaną sztucznością i estetycznymi fajerwerkami (w programie pokażemy ponadto dokument Kamerzysta: życie i twórczość Jacka Cardiffa Craiga McCalla [Cameraman: The Life and Work of Jack Cardiff, Wielka Brytania 2010]).
Sprawa życia i śmierci podchodzi do koloru podobnie jak Czarnoksiężnik z Oz, ale odwraca wektor. Wyobrażone zaświaty pogrążone są w niemrawej monochromatyczności, ziemskie konflikty oglądamy natomiast w kolorze. Gdzieś na przecięciu tych dwóch uniwersów Powell & Pressburger snują opowieść o duszy żołnierza, która zatrzymała się w pół kroku przed wiecznością. Najbardziej radykalnymi pod względem wizualnym przedsięwzięciami Łuczników były Czerwone trzewiki i Opowieści Hoffmanna, w których rządzą duchy baletu i opery, przedmioty przejmują władzę nad ludźmi, a tańczące kobiety okazują się mechanicznymi automatami. W obu wysmakowanych, dopracowanych wizjach spełnia się idea kina jako obłędnej, a momentami wręcz niebezpiecznej syntezy sztuk.
We wszystkich pieczołowicie zaprojektowanych światach Powella & Pressburgera, stworzonych w atmosferze współpracy i kreatywnego uniesienia, kolor organicznie komponuje się z poruszanymi tematami i motywami. Duet stale przeplatał też filmy barwne historiami nakręconymi w eleganckiej czerni i bieli. Należą do nich dwie perełki: Opowieść kanterberyjska (A Canterbury Tale, Wielka Brytania 1944) i Wiem, dokąd zmierzam (I Know Where I’m Going!, Wielka Brytania 1945), jeden z ulubionych filmów Tildy Swinton oraz żelazny klasyk kina o kobiecych bohaterkach. To wycieczki poza miasto, ku przyrodzie, samopoznaniu i odmieniającym życie spotkaniom.
Czerwone trzewiki
Powell & Pressburger: Reaktywacja
W ramach retrospektywy zaprezentujemy 10 filmów, bez których historia kina byłaby niepełna, a przynajmniej: mniej pasjonująca. Każdy z nich zaprasza w inną podróż, każdy jest odrębnym skarbem – wydobytym z zapomnienia, odrestaurowanym, przywróconym do dawnej świetności. Wielka w tym zasługa wysiłków Martina Scorsesego i wdowy po Powellu, montażystki Thelmy Schoonmaker, laureatki Oscarów za Wściekłego byka, Aviatora i Infiltrację. Kierowana przez Scorsesego The Film Foundation odrestaurowała połowę filmów prezentowanych w ramach Zaklinaczy koloru. Dzięki jej wsparciu, jak też uznaniu ze strony Grety Gerwig, Wesa Andersona, Ariego Astera, Francisa Forda Coppoli, Dereka Jarmana, Dario Argento, George’a A. Romero i Bonga Joon-ho, by wymienić tylko kilka głośnych nazwisk, twórczość Łuczników ciągle o sobie przypomina. W skromnych warunkach wojennej i powojennej Wielkiej Brytanii udało im się zrealizować marzenie o kinie jako maszynie totalnej kreacji, która fantazje zamienia w namacalną rzeczywistość. Najwyższy czas, by obrazy z ich dzieł zaczęły się pojawiać także w naszych snach.
Sebastian Smoliński